Ani „izba wytrzeźwień”, ani „wytrzeźwiałka” nie są profesjonalnymi określeniami na takie miejsca. Formalnie takie placówki to np. Ośrodki Wczesnej Interwencji dla Osób z Problemem Alkoholowym i ich Rodzin. Ale zasada działania jest taka sama, jak przed laty.
Policja lub straż miejska przywożą tu w sztok pijaną osobę, np. znalezioną śpiącą na ławce. Chodzi o to, żeby nie stało się jej nic złego albo żeby komuś „po pijaku” nie zrobiła krzywdy.
Izby mają też za zadanie odciążyć policyjne areszty, w których też lądują pijani. Tylko że niekoniecznie jest tam pod ręką lekarz, a w izbach jest.
Coraz mniej
„W Polsce w ciągu ostatnich kilku lat z mapy zniknęła co 5 izba, choć pijanych osób na ulicach nie brakuje” – podaje portalsamorzadowy. I wylicza, że jeszcze w 2021 r. było w całym kraju 36 izb, teraz 28, a przyjmują one aż 118 tys. osób rocznie.
Z kolei w policyjnych izbach zatrzymań ląduje około 240 tys. osób, z czego 58 tys. jest tam tylko po to, żeby wytrzeźwieć.
„Do Rzecznika Praw Obywatelskich (RPO) wpłynęło niedawno pismo Stowarzyszenia Dyrektorów i Głównych Księgowych Izb Wytrzeźwień w Polsce. Zrzesza ono kadrę kierowniczą ośrodków, centrów, w których strukturach są izby wytrzeźwień, oraz izb wytrzeźwień. Z pisma wynika, że planowana jest likwidacja izb wytrzeźwień w Bytomiu i Gliwicach” – czytamy.
Wszystko przez pieniądze
Izby prowadzą samorządy, a to drogie działanie. Po pierwsze, trzeba zatrudnić lekarzy, a ci niekoniecznie chcą tam pracować. Także z powodów finansowych, bo samorząd może zapłacić mniej, niż medyk zarobi w przychodni czy szpitalu. Stawka godzinowa w izbie to 60 proc. płacy na medycznym rynku. Wyjściem z sytuacji mogłyby być zmiany przepisów – żeby można było zatrudniać także ratowników medycznych.
Druga sprawa to cena na „nocleg”. Zgodnie z przepisami pobyt w izbie wytrzeźwień może kosztować nawet 437,81 zł. Ostateczne kwoty ustala samorząd, ale i tak są one wysokie. A to sprawia, że „bywalcy” nie płacą za pobyt, bo ich na to nie stać.
Napisz komentarz
Komentarze